» Blog » Początek Drogi - moje pierwsze skończone opowiadanie.
10-08-2009 18:21

Początek Drogi - moje pierwsze skończone opowiadanie.

W działach: gry, poltergeist, książka | Odsłony: 13

Zmierzchało już, gdy zatrzymał się przed bramą miasta. Strażnicy spoglądali spode łba, sierżant wymownie położył dłoń na rękojeści miecza.
- Czego tu chcesz?
Blizna był do tego przyzwyczajony. Zwykli ludzie bali się go otwarcie, a pozostali ukrywali strach pod maską arogancji. Zdecydowanie wolał tych pierwszych, bo nie musiał wdawać się w niepotrzebne dysputy. Strażników było siedmiu, w sam raz, żeby powstała nowa, fascynujące „legenda” o dokonaniach najemnika. Jednak tym razem nie chciał zabijać lub raczej nie mógł. Pierwszy raz ktoś zapłacił Bliźnie za to by nie zabijał i zaintrygowany solennie sobie obiecał, że postara się sprostać temu wyzwaniu co wbrew pozorom łatwe nie było.
- Szukam noclegu i czegoś mocniejszego do przepłukania gardła – głos Blizny był zachrypnięty i przypominał szept. Uszkodzona krtań i poharatane ścięgna nie pozwalały mówić zbyt głośno. Ale Blizna nie musiał podnosić głosu by go słyszano. – To chyba nie jest karane tutejszym prawem.
- Wiem kim jesteś, gwałcicielu owiec – zaczął sierżant spluwając pod nogi najemnika.
- Skoro wiesz kim jestem, to zapewne wiesz też co robię z ludźmi, którzy stają mi na drodze – tym razem Blizna spojrzał strażnikowi głęboko w oczy. Żołdak przełknął ślinę i cofnął się o dwa kroki. – Chcę przejść, opróżnić pęcherz i przepłukać gardło. A wy chcecie żyć. Nasze cele są zbieżne. Macie też drugą opcję…
Niewiadomo skąd w ręku najemnika pojawił się brzydki, zardzewiały miecz z chropowatym ostrzem. W drugiej dłoni szczęknęła pięciostrzałowa kusza, ulubiona broń zabójców z Pięciu Miast. Sierżant znowu przełknął ślinę i szybko opuścił halabardę. Pozostali strażnicy z widoczną ulgą odstąpili od przybysza.
- Mądra decyzja, wypiję za to – mruknął Blizna i nie spiesząc się ruszył główną ulicą miasta o groteskowej nazwie Dar Boga. Koń, którego ciągnął za cugle lata swej świetności miał już dawno za sobą. Stara chabeta wlokła się noga za nogą, naciągnięte skórą żebra, brudna i pokryta pianą sierść jasno mówiły, że Blizna dbał o swoje zwierzęta równie troskliwie co o swój wygląd. Dar Boga rzeczywiście musiał być podarunkiem od jakiegoś złośliwego i wrednego bóstwa. Zrujnowany domki, utytłane fekaliami trotuary, wyzierająca z każdego zaułka nędza i szczury. To był rzeczywiście prawdziwy Dar Boga. Blizna zatrzymał się przed drewnianym czworobokiem wzniesionym na kamiennym murze. Oberża „Pod Pękniętym Katafalkiem” idealnie dopełniała wizerunku miasta. Przywiązał chabetę do koniowiązu, odtroczył juki, zarzucił sakwy na ramię i kopnięciem otworzył mokre od uryny drzwi. Wnętrze karczmy wionęło miłym zapachem potu, gorzkiego piwa i odorem cuchnącego za oberżą gnojownika. Prócz gospodarza ujrzał cztery brudne dziewuchy, wyliniałego psa i zasiadającego w kącie mężczyznę. Twarzy tego ostatniego nie dostrzegł, spowijały ją cienie i naciągnięty na głowę kaptur. Blizna rzucił juki na stolik, który w jego mniemaniu nie powinien rozpaść się pod ciężarem bagażu i stanął przy szynkwasie.
- Piwo, coś na ząb i łóżko do spania.
Karczmarz rozdziawił usta w szerokim uśmiechu ukazując wszystkie cztery zęby, czarniejsze niż szmata, którą z namaszczeniem wycierał gliniane kubki.
- Już się robi, Panie – głos miał piskliwy, ale mimo braku zębów mówił dość wyraźnie. – Niestety nie mamy już wolnych miejsc.
Blizna odwrócił się do karczmarza tyłem i położył na stole srebrną monetę.
- Ale ze mnie idiota, przecież jest izdebka na stryszku! Każę dziewczętom wyrychtować pokoik. Czy jeszcze czegoś sobie życzycie, Wasza Miłość?
Blizna nie odrywał spojrzenia od skrytego w cieniu mężczyzny. Wiedział, że to właśnie jego szukał.
- Wystarczy piwo i coś na ząb, byleby to nie była konina.
- Już się robi, Panie – gospodarz z zadziwiającą zręcznością złapał w locie drugiego srebrnika i skinął na „dziewczęta”. – Ruszcie dupy, kocmołuchy. Narychtować pokój, jedna do garów ino z życiem bo kijem obłożę!
Kocmołuchy niespiesznie przemaszerowały przed Blizną śląc mężczyźnie lubieżne uśmiechy. Najemnik zauważył, że jedna z dziewcząt ma mniej zębów od karczmarza. Splunął i ruszył w stronę zakapturzonego mężczyzny.
- Usiądź, proszę – doszedł go spokojny głos z issirskim akcentem, kiedy zatrzymał się przed ławą.
Najemnik stał jednak wbijając zimne spojrzenie w ukrytą pod kapturem twarz człowieka.
- Zwą cię Blizna – bardziej stwierdził niż zapytał nieznajomy. – Ja jestem Vao. Cieszę się, że przybyłeś tak szybko.
- Złoto dodaje mi skrzydeł – Blizna wzruszył ramionami. – Gdzie reszta zapłaty? – zapytał bez ogródek.
- To pierwsza część – Vao rzucił na stół pękatą sakiewkę. – Resztę otrzymasz po wykonaniu zlecenia.
Blizna usiadł i rozsupłał sakwę. Była pełna złota. Karczmarz, który akurat stawiał przed najemnikiem garniec piwa szeroko rozdziawił usta nie mogąc oderwać wzroku od świeżo bitych monet. Piwa jednak nie rozlał. Blizna schował sakwę za kaftan i ostrożnie upił brązowy trunek. Szybko wypluł cuchnący płyn i złapał oberżystę za gardło.
- Jeszcze raz przyniesiesz mi takie szczyny to cię w nich utopię – pchnął pobladłego gospodarza na ławę.
- Wybacz panie, to te ladacznice musiały odszpuntować starą beczkę – zapewnił karczmarz podnosząc się z ziemi i rzucił się przewracając po drodze zydle w stronę schodów do piwniczki.
- Nie godzi się tak traktować bliźniego – zauważył Vao odrzucając kaptur.
- Niech to szlak, jesteś klechą – warknął Blizna i wbił w stół długi nóż, którym do tej pory się bawił. – Podaj choć jeden dobry powód, dla którego nie miałbym cię zarżnąć.
- Złoto – odrzekł beznamiętnie Vao i dystyngowanie upił łyk różowego wina z tutejszych, sennych winnic. Było kwaśne i zalatywało pleśnią, ale pił w życiu gorsze trunki. – Ja służę Jedynemu, ty złotu. Każdy z nas ma swojego boga, najemniku.
Blizna smarknął i odpiął pas z mieczem. Położył żelazo na stole i posłał kapłanowi brzydki uśmiech.
- Mam w dupie Jedynego i wszystkich klechów. Ale z czegoś żyć trzeba. Kogo mam zabić?
- Kościół nie zabija – sprzeciwił się twardo Vao. – My niesiemy pokój i miłosierdzie całemu światu.
- Szczególnie Zakonnicy i Inkwizycja. Nie dalej jak wczoraj widziałem śliczny rząd miłosiernych szubienic wznoszących się wzdłuż traktu. Wszystkich uznano za heretyków i reakcjonistów. Ja przynajmniej nie wypieram się tego kim jestem, klecho. Wy zabijacie w imię boga niosąc ludziom miłość, ja dla złota z miłości do siebie samego. Przynajmniej nie jestem hipokrytą.
- Zło trzeba plewić wszędzie gdzie to plugastwo wyrośnie – stwierdził beznamiętnie Vao. – Jednak nie po to cię wezwałem najemniku, żeby dyskutować o moralnych aspektach mojej wiary. Będziesz mi towarzyszył w podróży przez kilka dni.
Blizna nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Chcesz mi zrujnować reputację? Jak mnie ktoś zobaczy w towarzystwie klechy… Zresztą coś mi tu śmierdzi. Kościół obłożył mnie ekskomuniką. Wyznaczyliście za moja łepetynę okrągłą sumkę we wszystkich Pięciu Miastach. A teraz oczekujesz, że pojadę na wycieczkę ze sługą Jedynego, którego nigdy wcześniej nie widziałem na oczy? Albo jesteś skończonym idiotą, albo co gorsza uważasz mnie za idiotę.

- Kiedyś byłeś jednym z nas, byłeś Klerykiem Pierwszego Kręgu…
- Byłem zabójcą na usługach opasłego biskupa – przerwał Blizna wyrywając nóż z blatu. – Przecież dobrze o tym wiesz. Miałem już dość szemranej ideologii i mordowania wrogów Kościoła.
- Tak, teraz zabijasz dla złota. Wciąż jednak jesteś Klerykiem, złożyłeś przysięgę…
- Czego ty ode mnie chcesz? – warknął Blizna mierząc ostrzem w twarz Vao. – Chcesz mnie nawrócić czy zabić?
- Chcę cię wynająć, ciebie i twoje umiejętności.
- Czyli jednak będzie zabijanie. To dobrze, bo zaczynałem się już niepokoić, że za złotem kryje się coś jeszcze. Kiedy i gdzie wyruszamy?
- Jutro, o świcie. Udamy się gościńcem do Ostrej Grani i zboczymy z traktu przed stanicą Horn. Dalej pójdziemy pieszo…
- Chwila. Znam tylko jedną drogę, która zbacza przed Horn i zdaje się, że jest to górska ścieżka prowadząca do Twierdzy Smutku.
- Tam też wyruszymy. Musimy odzyskać skradzione relikwie i ukarać heretyków.
- Przecież to zadanie dla Kleryków, równie dobrze mógłbym się nająć za przyzwoitkę. Gdzie tkwi haczyk? – Blizna doskonale zdawał sobie sprawę, że Vao nie powiedział wszystkiego. Nawet jeżeli banda złodziei była liczna i dobrze uzbrojona to oddział kleryków zniósłby wywołańców w kilka chwil. Coś tu podejrzanie śmierdziało i bynajmniej nie był to pobliski gnojownik.
- Wyruszy z nami tylko jeden Kleryk. Znasz go, to Storm – najemnik zmrużył oczy. Coraz bardziej czuł, że wdepnął w cuchnące łajno. – Was dwóch zajmie się zniszczeniem gniazda żmij, ja odnajdę relikwie.
- Storm też odwrócił się od zakonu. Czyżby wrócił na łono Jedynego? – zakpił Blizna.
- Zrozumiał swój błąd, ukorzył się i odbył pokutę pod Ścianą Cierni. Znowu został Klerykiem i walczy z heretykami.
- Jak na razie doszedłem do dwóch konkluzji – Blizna uważnie przyjrzał się kapłanowi. – Po pierwsze, widzę, że zakon nie wie za dużo o tej wyprawie. Po drugie wybierasz ludzi, których bez skrupułów mógłbyś poświęcić. Dwie pieczenie przy jednym ogniu. A teraz chcę wiedzieć dlaczego zakon sam po sobie nie sprząta, tylko wysyła dwójkę zabijaków, którzy mają gdzieś Jedynego i całe to gówno.
Vao nie odwrócił wzroku. Najemnik pierwszy raz dostrzegł na twarzy kapłana wyraz zniecierpliwienia.
- Relikwie zostały skradzione przez Wielkiego Mistrza. Towarzyszy mu dwunastu kleryków Pierwszego Kręgu i czterech Kapłanów.
Blizna z trudem powstrzymał uśmiech. Teraz wszystko wydawało się jasne.
- A co na to Arcykapłan? Też przyłączył się do… heretyków?
Wyraz twarzy Vao pozostał nieodgadniony.
- Rozumiem, że Wielki Ważniak rozkazał cicho załatwić sprawę. Oczywiście bez wiedzy zakonu a przede wszystkim bez wiedzy wiernych – Blizna próbował sprowokować kapłana do zdradzenia czegoś więcej, jednak Vao wciąż beznamiętnie wpatrywał się w przestrzeń za plecami najemnika. – Gdyby wyszło na jaw, że Wielki Mistrz i kilku kleryków odrzuciło wiarę Jedynego ludzie zaczęliby sobie zadawać pytania. Dlaczego? Co ich ku temu popchnęło? Ciekawe co byś im wtedy powiedział?
Vao wstał od stołu.
- Wyruszamy o świcie, czekaj przed bramą. Wyśpij się bo podróż będzie ciężka a czasu na wypoczynek nie będzie – kapłan założył kaptur i wyszedł z oberży.
Blizna popadł w zadumę. Nic nie było go w stanie zaskoczyć, jednak teraz czuł się niepewnie. Nie bał się walki z klerykami. Zastanawiał się tylko co to za relikwie przywłaszczył sobie Wielki Mistrz i co popchnęło głowę zakonu do zdrady. Najemnik miał przeczucie, że powinien zabrać złoto i jak najszybciej ulotnić się z tego cholernego miasta. Jednak ciekawość jak zawsze zwyciężyła. Karczmarz postawił przed Blizną misę parującej potrawki i spiesznie ulotnił się za szynkwas. Najmita ostrożnie powąchał kaszę z mięsem, spróbował i mile zaskoczony zaczął jeść. No cóż, pytania muszą poczekać na odpowiedzi do jutra.

*

Wstał przed świtem. Szybko umył się w wiadrze z wodą, narzucił ubranie, zabrał juki i zszedł na dół po niemiłosiernie skrzypiących schodach. Gospodarz przezornie zostawił resztki potrawki w garnku nad żarzącym się paleniskiem. Popił zimne śniadanie mocnym, korzennym piwem i wyszedł przed karczmę. Szarzało już, całe miasto spowiła gęsta i brudna mgła. Pod nogami chlupotało błoto. Chabeta stała w rozpadającej się drewutni. Ktoś wytarł zwierzę i podrzucił trochę siana. Koń radośnie zaparskał na widok Blizny czym wprawił najemnika w niemałe zdumienie.
- Ty też masz dość tego zadupia? – mruknął i odwiązał wierzchowca od wbitego w belkę gwoździa. – Jedziemy na spacerek.
Brama miejska była jeszcze zamknięta jednak strażnicy na widok Blizny bez słowa podnieśli ciężką kratę i uchylili wrota. Najemnik z radością wciągnął zapach Doliny Zielonego Wiatru. Głos przypominający warczenie popsuł cały urok letniego poranka.
- Znam tylko jednego byłego Kleryka z tak paskudną mordą.
Na bojowym karoszu zasiadał ogromny człowiek cały zakuty w stal.
- Nic się nie zmieniłeś, Storm – stwierdził Blizna wskakując na kulbakę. – Zakuty łeb i smród jak spod końskiego ogona. Też bym cię wszędzie poznał.
- He, he, dobrze jest znowu być wśród przyjaciół – ryknął olbrzym i uniósł zasłonę garnczkowego hełmu. Kostropata i blada twarz wioskowego głupka, rybie oczka i odgryziony przez konia nos. Tak, Storm nic się nie zmienił. – Znowu czeka nas wspólna wyprawa, wściekły psie.
- Doprawdy nie mogę wprost wyrazić przepełniającej mnie radości – parsknął Blizna. – Gdzie klecha?
- Modli się – człowiek-góra wzruszył ramionami, jego koń wciąż stał w bezruchu, wyglądał jak wykuty w skale posąg z lepszych czasów. – Prosi Jedynego o siłę, mądrość i medykament na impotencję.
- Lepiej niech poprosi o to, żeby heretyków szlak trafił. Zaoszczędziłby nam roboty. A ciebie czym kupił? – rzucił od niechcenia.
- Czy to ważne? Każdy walczy o co innego. Ty dla złota, a ja powiedzmy, że dla honoru.
- Masz rację, każdy walczy o to czego nie ma – skwitował Blizna.
Stormowi nieładnie zaświeciły się oczy, ale w tym samym momencie przez bramę przejechał Vao.
- Czas ruszać – powiedział kapłan spokojnym głosem i pierwszy ruszył traktem. – Dobrze widzieć, że nie pozabijaliście się przy pierwszym spotkaniu.
- Jeszcze nic straconego – mruknął Blizna z szerokim uśmiechem, co w przypadku najemnika wyglądało dość makabrycznie.
Storm splunął i wbił ostrogi w boki konia, który poderwał się do galopu. Blizna obiecał sobie, że będzie miał oczy dookoła głowy i powoli ruszył za dwójką zakonników.



*

Było już późne południe gdy zatrzymali się w chacie drwala, tuż przy trakcie. Za dziesięć srebrników wyglądający jak wyliniały niedźwiedź mężczyzna zgodził się zająć końmi i jukami. Blizna pomyślał sobie, że co jak co, ale torbami to zajmie się na pewno, dlatego zabrał pękatą sakwę ze złotem i zawiesił na rzemieniu pod kurtą. Storm podszedł do drwala i z wysokości swych siedmiu stóp warknął:
- Jeżeli zobaczę chociaż jedno zadrapanie na moim koniu to zatłukę jak psa. Zrozumiano?
Drwal spojrzał na olbrzyma spode łba i bardzo szybko przytaknął głową. Blizna uśmiechnął się pod nosem. Co jak co, ale przyjaciół Storm potrafił sobie zjednać wszędzie.
- Wrócimy jutro przed zmierzchem, dobry człowieku. Jeżeli niczego nie będzie brakować dostaniesz dwa złote gryfy i to mało oberżnięte – Vao miał zdecydowanie lepsze podejście do bliźnich. Ukryte pod krzaczastymi brwiami oczy drwala zaświeciły się jak dwa węgielki i ponownie ochoczo przytaknął głową. Obiecane złoto zdecydowanie bardziej gwarantowało, że po powrocie zastaną rzeczy w nienaruszonym stanie.
Prowadził Vao. Widać było, że jest tu nie pierwszy raz. Kilkukrotnie zbaczali z górskiej ścieżki, żeby ominąć zawalone przejścia. Skrócili też drogę przechodząc przez częściowo zalaną jaskinię. Blizna szedł na końcu, miał sporo czasu na rozmyślania. Coś nie podobało mu się w Vao. Kapłan nie powiedział całej prawda, a biorąc pod uwagę to co już usłyszał zastanawiał się jakie niespodzianki jeszcze ich czekają. Co do Storma to też miał niejasne przeczucie, że kleryk wrócił do zakonu nie tylko po to aby odzyskać dobre imię. Znał Storma gdy ten był jeszcze knechtem. Wiedział, że olbrzym z głupkowatym wyrazem twarzy od zawsze był bardzo ambitny – zbyt ambitny. Po masakrze na heretykach w osadzie Boorld, gdzie Storm wsławił się wyjątkową gorliwością w pacyfikowaniu przeniewierców, porzucił zakon. Powód był dość prozaiczny. Wielki Mistrz podniósł do godności Pierwszego Miecza innego zakonnika, za co olbrzym splunął mu w twarz i zbiegł zabijając kleryków, którzy stanęli mu na drodze. Za takie zbrodnie ciążyła na nim dożywotnia ekskomunika i kara śmierci. Nikt kto przelał krew swych braci nie mógł wrócić do zakonu. Tylko wola Arcykapłana mogła przywrócić zdrajcę do łask. I tak zapewne było. Storm pewnie otrzymał też solenną obietnicę od Arcykapłana, która była w stanie zaspokoić ambicje olbrzyma. Blizna był prawie pewien co to za nagroda miała się dostać klerykowi. Jeżeli wyprawa zakończy się sukcesem, to zakon pozostanie z wolnym wakatem Wielkiego Mistrza. Wizja Storma na czele żelaznej ręki zakonu wydawał się równie niedorzeczna co fakt, że Arcykapłan rzeczywiście brał taką ewentualność pod rozwagę. Tak czy inaczej Storm był tylko narzędziem. Dużo bardziej niebezpieczny wydawał się Vao. Blizna znał możliwości kapłanów, widział kilka razy jak Inkwizytor jednym ruchem ręki zamienia osadę w morze płomieni. Vao musiał być kimś więcej. Inaczej Arcykapłan nie wybrałby go do tak delikatnej misji. Najemnik westchnął. Znowu naszło go przekonanie, że źle zrobił nie uciekając ze złotem. Ale było już za późno. Nie pasowała mu też rola odgrywana w tym dramacie przez Wielkiego Mistrza. Uther von Horn był może zgorzkniałym i konserwatywnym rycerzem starej daty, ale najbardziej cenił własny honor i posługę wobec zakonu. W ogóle nie pasował do roli zdrajcy i przeniewiercy, który ośmielił się skraść jakieś cenne relikwie. A na koniec sam Blizna. Był pewien, że Vao z premedytacją zaproponował mu udział w tej wyprawie. Znał co najmniej tuzin najemników, którzy byli równie dobrzy jak nie lepsi. Jednak żaden z nich nie piastował stanowiska kleryka zakonnego. I to go bardzo niepokoiło. Zbyt wiele niedomówień i zagadek. Nagle rozległ się łoskot staczających się kamieni, jakiś ogromny kształt głucho uderzył w skałę. Resztę odgłosów zagłuszyły siarczyste przekleństwa Storma.
- Niech to szlak trafi – zawarczał wściekle zakonnik gramoląc się ze sterty gruzu. – Przez te cholerne ciemności można sobie skręcić kark.
- Już jesteśmy na miejscu – odparł spokojnie Vao wyciągając rękę do kleryka, którą ten z burknięciem odtrącił i o własnych siłach, stękając wdrapał się na wąską ścieżkę.
Rzeczywiście zapadał już wieczór, do tego nad wzgórzami unosiła się gęsta mgła. Minęli ostatni załom i oczom najemnika ukazały się ponure zarysy Twierdzy Smutku. Blizna szybko wysunął się na czoło pochodu. Przed bramą nie dostrzegł żadnego strażnika. Bardzo mu się to nie podobało. Dał znać Vao i Stormowi, żeby zaczekali i przemknął chyłkiem w cieniu łukowatej bramy. Dziedziniec także był pusty. Jedynym śladem czyjejś bytności były końskie odchody. W niedalekiej stajni rozległo się parskanie koni. Ale nigdzie nie dostrzegł ludzi. Do stołpu prowadziło tylko jedno wejście. Blizna zaklął pod nosem, z mieczem w jednej ręce i wielostrzałową kuszą w drugiej, powoli ruszył ku zamkniętym drzwiom. Kiedy naparł na skrzydło te nawet nie drgnęło. Drzwi zostały zawarte od środka. Najemnik poczuł nieprzyjemne mrowienie na plecach i wtedy się zaczęło. Klerycy pojawili się znikąd, w milczeniu wyłonili się z mgły i runęli na intruza, niczym stalowa lawina. Zdążył wystrzelić dwa razy. Pierwszy bełt rykoszetował od zamkniętego hełmu, drugi trafił w wizjer i zakonnik padł bez słowa na ziemię. Blizna odrzucił kuszę, wyszarpnął długi nóż i oparł się plecami o zimną ścianę. Był gotów. Klerycy uderzali parami. Pierwszy zakonnik próbował zająć miecz przeciwnika, drugi starał się dosięgnąć odsłoniętego ciała. Blizna był jednak szybszy, a do tego doskonale znał tę taktykę. Delikatnym, niemal niewidocznym cięciem odbił szeroki miecz i z całej siły wraził sztych pomiędzy hełm a kirys drugiego. Trafił, z rany buchnęła krew. Jeden zakonnik odskoczył, drugi upadł u stóp najemnika rzężąc i plując krwią. Za plecami napastników rozległ się ryk szarżującego Storma. Blizna odbił się od ściany, przeturlał się pod mieczem i uderzył w podbrzusze przebijając skórzaną osłonę. Starł się z kolejnym klerykiem. Wyprowadził szybkie cięcie z boku mierząc w szyję. Zakonnik sparował cios, jednak uderzenie było tak silne, że cofnął się o dwa kroki. Najemnik doskoczył i najspokojniej w świecie wbił nóź aż po gardę w wizjer. Storm wpadł pomiędzy czterech zakonników. Odrzucił przeciwników od siebie szerokim zamachem dwuręcznego miecza, który trzymał w jednej ręce. Cios niemal na pół rozpłatał jednego z kleryków. Olbrzym ryczał jak wściekła bestia i zabijał z uśmiechem na ustach. Miecz zakonnika, który spróbował sparować cięcie pękł pod straszliwym uderzeniem, które zmiażdżyło mu głowę. Blizna wykorzystywał w walce szybkość i doskonałą technikę, Storm zwierzęcą siłę i furię. Obaj mimo tych przeciwieństw byli śmiertelnie skuteczni. Zostało czterech przeciwników. Blizna był pewien, że dostrzega uśmiech na twarzy Storma, który rzucił się na nich z wysoko uniesionym mieczem. Najemnik spokojnie sparował cios, wyprowadził cięcie z góry, zakręcił się niczym fryga wymijając płaskie uderzenie miecza i delikatnie musnął odsłonięty kark. Chrupnęły przecinane kręgi. Storm zabił drugiego przeciwnika. Został ostatni. Ten bez wahania rzucił się na olbrzyma. Umarł, zanim rozpłatane ciało w pogiętej zbroi uderzyło w mokry od krwi dziedziniec.
Blizna szybko zbliżył się do zawartych drzwieży. Nawet się nie spocił. Storm głośno sapiąc stanął po drugiej stronie.
- Nie wyszedłeś z wprawy, psie – zadudnił Kleryk i podniósł przyłbicę. Blada twarz aż promieniowała zwierzęcą radością czerpaną z zabijania. – Może po tym wszystkim spróbujesz ze mną?
- Za dużo gadasz – stwierdził Blizna czym wywołał jeszcze szerzy uśmiech na twarzy Kleryka. – Zaraz będziesz mógł sobie poćwiartować pozostałych heretyków.
- Teraz moja kolej – z mgły wyłonił się Vao. Coś zmieniło się w wyglądzie kapłana. Jakby urósł, oczy gorzały fanatycznym blaskiem. – Za drzwiami czekają moi bracia. Wasze miecze nic nie wskórają przeciw kapłańskiej magii. Odsuńcie się.
Storm z zawiedzioną miną, niechętnie posłuchał. Blizna przycupnął za zrujnowaną fontanną. Był osłonięty i miał doskonały widok na to co miało się wydarzyć. Nie chciał przegapić takiego przedstawienia. Vao uniósł ręce i zaczął śpiewnie inkantować. I wtedy Blizna po raz pierwszy w życiu poczuł zimne ukłucie strachu. Znał starożytny język, którego użył kapłan. Język zapomniany już przez żyjące istoty. Język kłamstwa i śmierci, mroku i wiecznego potępienie. Mowa Trójcy, pradawnych bogów, którzy przed wieloma tysiącleciami pogrążyli świat ludzi w krwawym chaosie. Najemnik zacisnął dłoń na rękojeści miecza z taką siła, że aż pobielały mu knykcie. Było już jednak za późno. Vao skończył inkantację. Zawarte drzwieża, obłożone zaklęciem ochronnym eksplodowały ze straszliwą mocą. Część sklepienia z głuchym łoskotem uderzyła o marmurową posadzkę. Kapłani byli jednak przygotowani. Ognista fala uderzyła w Vao z siłą górskiej lawiny. Czarnoksiężnik wyglądał tak jakby na to czekał. Spokojnie uniósł dłoń, ogień opłynął wokół ciemnych szat po czym rozmył się w chmurze siarki i popiołu. Kapłani uderzyli ponownie. Tym razem każdy z osobna. Trzy niebieskie pioruny zogniskowały się w jeden i spiętrzyły dziedziniec przed Vao. Grad gruzu, bruku, zaprawy i ciała kleryków uderzyły w zaskoczonego maga. Blizna musiał przyznać, że kapłani robili wszystko, co tylko byli w stanie by powstrzymać czarnoksiężnika. A do tego wykazali się niezgorszą pomysłowością. Wiedział jednak, że nie mają najmniejszych szans. Vao zniknął pod zwałami gruzu i brudnej mgły. Kapłani nie czekali. Trzy kule ognia rozproszyły kurz. W tym samym momencie wszyscy trzej wyznawcy Jedynego stanęli w płomieniach. Krzyk płonących ludzi i smród palonego ciała przywrócił Bliźnie spokój i opanowanie. Wiedział co musi uczynić. Kiedy Vao wyłonił się z brudnej mgły i groteskowym gestem otrzepując rękawy szaty, rzucił się na czarnoksiężnika z uniesionym mieczem. Był pewien, że kapłan nie zdąży osłonić się przez nieczułym na magię, nerytowym ostrzem. Gdy wyprowadził straszliwy cios, miecz trafił w stalową zasłonę. Zajęczały szlachetne ostrza. Storm posłał mu brzydki uśmiech.
- Za późno, psie – warknął Kleryk odrzucając najemnika kilka jardów od siebie. – Dokonało się. Wkrótce Trójca powróci a ja poprowadzę nieumarłe legiony do walki z takimi głupcami jak ty. Będę pił waszą krew i rżnął wasza kobiety, zanim je wypatroszę. Ale najpierw skończę z tobą!
Vao posłał Bliźnie beznamiętne spojrzenie i skinął głową Stormowi. Olbrzym ryknął śmiechem i uderzył z furią. Blizna sparował cios, który przygiął go do ziemi. Zdołał uniknąć szerokiej finty i odskoczył do tyłu. Zdawał sobie sprawę, że musi tę walkę zakończyć jak najszybciej. Zwierzęca siła i fanatyzm dodawały Stormowi niespożytych sił. A jego własne były już mocno nadszarpnięte. Olbrzym znów uderzył. Tym razem poszedł za ciosem do zwarcia. Blizna sparował ukośne cięcie i wyprowadził szybki sztych mierzony w krocze. Potknął się jednak i nie trafił. Storm rozciągnął usta w krwiożerczym uśmiechu i wyprowadził straszliwy sztych mierzony w brzuch. Najemnik skoczył. W locie zdołał cudem sparować cięcie. Poczuł, jak prawa ręka wykręca się od siły uderzenia. Ból spowodowany wybitym barkiem na chwilę go zamroczył. Uderzył lewą ręką na oślep, tam gdzie powinna znajdować się odsłonięta twarz olbrzyma. Długi nóż ześlizgnął się po policzku i rozorał szyję. Storm krzyknął jak ranne zwierzę i potężnym uderzeniem odrzucił Bliznę na ścianę. Najemnik osunął się po kamieniach, z trudem łapiąc oddech wypluł krew. Miał złamane żebro, co najmniej kilka pękniętych, odbite płuca i cholera wie co jeszcze. Ale i tak miał szczęście. Storm bezskutecznie próbował zatamować tryskającą z tętnicy krew. W ostatnim spazmie wściekłości rzucił się na najemnika. Potknął się jednak na nierównościach i runął do wykrotu, który powstał po eksplozji. Blizna wstał podpierając się mieczem i zataczając się ruszył w stronę twierdzy. Wyminął cuchnące i wciąż dymiące zwłoki kapłanów. Korytarz był szeroki i jasno oświetlony dwoma rzędami pochodni. Dotarł do głównej sali i ostrożnie pchnął okute drzwi. Wnętrze komnaty było puste. Jedynie w centrum na podwyższeniu unosił się… Najemnik zamarł. To nie mogło dziać się naprawdę. Krzyż Dusz. Przerażający artefakt, który pożerał ludzkie dusze wydzierając je samej śmierci i karmił nimi Trójcę. Obok osnutego mroczną mgłą i bladymi płomieniami krzyża stał Wielki Mistrz i ostatni z kapłanów. Vao zatrzymał się kilka jardów przed tą dwójką.

- Już za późno na heroiczne czyny – głos czarnoksiężnika wyzuty był z wszelkich emocji. – Przegraliście wy i ten wasz słaby świat. Zanim ukażę wam potęgę Trójcy…
- Ten przeklęty krzyż pochłoną już zbyt wiele ludzkich istnień – Wielki Mistrz stał z odsłonięta głową. Oksydowana zbroja nosiła ślady niedawnej walki. Lewa ręka wojownika zwisała bezwładnie prze boku, jednak w prawej pewnie dzierżył długi miecz. – Arcykapłan już zbiera całą potęgę zakonu, żeby zdusić ten pożar w zarodku. Zdołałem odciągnąć cię jak najdalej od Miasta Grzechu, tutaj moja rola się kończy. A teraz pora skończyć ten koszmar, zdrajco.
- Wprost przeciwnie, koszmar dopiero się rozpoczął – Vao pierwszy raz przejawił zainteresowanie rozmową. – Ale muszę przyznać, że zaskoczyłeś mnie. Nie sądziłem, że ten stary dureń mnie przejrzał. Dlatego dobrowolnie wyruszyłem na tę misję. A więc Krzyż Dusz był tylko przynętą? – kapłan rozciągnął usta w diabolicznym uśmiechu. – Wyświadczyliście mi większą przysługę niż moglibyście przypuszczać.
- Nie masz pieczęci… - zaczął Wielki Mistrz, jednak Vao przerwał mu zjadliwym śmiechem.
- Ależ mam idioto. Sam nią jestem. Do niedawna znałem tylko trzech ludzi, w których żyłach płynęła krew rodu Gathara. Jeden z nich stoi za nami i przysłuchuje się rozmowie – Blizna wzdrygnął się, ale po chwili zastanowienia pokuśtykał w stronę ołtarza. Wielki Mistrz na widok rannego najemnika jakby opadł z sił. Towarzyszący mu kapłan podniósł ręce, w których zmaterializowała się ognista kula. Jednak Vao był szybszy. Czarnoksiężnikowi wystarczyło jedno skinienie, żeby implozja rozsadziła kapłana od środka. Krwawe strzępy obryzgały ołtarz, krzyż i stojących ludzi. Vao najspokojniej w świecie kontynuował. – Drugim był Storm, a trzecim jestem ja sam. To nasza krew jest pieczęcią, stary durniu!
- Chcesz złożyć mnie w ofierze na ołtarzu? – Blizna nie miał złudzeń. Nie wyjdzie stąd żywy. Musiał jednak pociągnąć za sobą tego cholernego fanatyka. Spojrzał na Wielkiego Mistrza. Stary rycerz w mig pojął intencje najemnika. Mocniej zacisnął dłoń na rękojeści miecza. – Myślisz, że rytuał przywróci Trójcę? Przecież to absurd – Blizna zatrzymał się dwa jardy od Vao, to powinno wystarczyć. – Krzyż Dusz nie ma już takiej mocy.
- Ależ ma. Ale kto twierdzi, że chcę przyzwać Trójcę? – Blizna ze zdziwieniem spojrzał na Vao. Poczuł na plecach zimny dreszcz. Wiedział już co chce uczynić mag. – Po co dzielić się władzą i potęgą, skoro mogę je sprawować sam. Wystarczy tylko pozbyć się tej, która bezwiednie karmi Krzyż a Trójca przestanie istnieć. Ja wtedy wchłonę moc Kryształów Dusz…
Najemnik uderzył. Nie tracił czasu na zamach, po prostu skoczył z wyciągniętym przed siebie mieczem. Wielki Mistrz próbował ciąć z góry, padł jednak rozerwany czarną błyskawicą. A później świat zamarł. Vao podszedł do zastygłego w ruchu najemnika z grymasem na twarzy, który mógłby uchodzić za uśmiech. Wyjął z dłoni wojownika miecz, który z całej siły wbił w pierś Blizny przebijając serce. Wtedy czar prysł. Najemnik uderzył o marmurową posadzkę, w przedśmiertelnym odruchu zacisnął dłonie na rękojeści miecza po czym wydał ostatnie tchnienie. I wtedy przyszła Ona. Piękna, zimna, w powłóczystej szacie. Pochyliła się nad martwym człowiekiem i złożyła na czole wojownika ostatni pocałunek. Vao nie czekał dłużej. Wykrzyczał słowa zaklęcia, które zdjęło pieczęć z Krzyża Dusz. Nagle całą komnatę wypełnił mroczny wir, nieprzeliczone rzesze dusz zostały uwolnione aby Krzyż mógł uwięzić tę jedyną. Śmierć spojrzała bezbarwnymi oczami na Vao. Cieniste macki Krzyża objęły ją w tali czułym gestem kochanka. Czarnoksiężnik posłał kobiecie tryumfujące spojrzenie. Nie zauważył ruchu za swoimi plecami. Blizna oparł się na rękach i uklęknął. Miecz ciągle sterczał z piersi, ostrze przeszło na wylot, cienka stróżka krwi kapała brocząc marmur. Najemnik omiótł nieprzytomnym spojrzeniem komnatę. Dostrzegł coraz gęściej oplataną przez cieniste macki kobietę, ujrzał mężczyznę w czarnej szacie i wtedy sobie przypomniał. Pocałunek Śmierci, paradoksalny dar wiecznego życia. Blizna wyszarpnął miecz z rany. Nie czuł bólu. Krew bluzgnęła na podłogę. Powoli wstał trzymając miecz w prawej ręce. Lewą odruchowo przyłożył do piersi. Przez chwilę patrzył zdumiony na ranę, która zaczęła się zasklepiać. Gdy pozostała już tylko sina pręga, najemnik zwrócił się w stronę czarnoksiężnika. Śmierć nie walczyła. Nie musiała. Miała swojego wojownika, swój śmiertelny miecz. Blizna uniósł nerytowe ostrze i uderzył z wściekłością, która przepełniła go niczym morze zła. Głowa Vao z zastygłym na twarzy wizerunkiem ekstazy i tryumfu wyleciała w powietrze ciągnąc za sobą karmazynowy warkocz. Blizna wziął potężny zamach. Niewrażliwe na magię ostrze wbiło się aż po rękojeść w czarne drzewo krzyża. Cieniste macki odpadły, Krzyż Dusz rozprysł się na setki kawałków, czarnego i spróchniałego drewna. Śmierć zbliżyła się do śmiertelnika.
- Zabierz mnie ze sobą – szepnął Blizna. Po twarzy wojownika spłynęła łza. – Mam już dość zabijania…
- Twój czas jeszcze nie nadszedł – rozległ się w głowie mężczyzny kojący głos. – Nadchodzą czasy ognia i lodu. Będę podążać za tobą tak jak do tej pory. Wrócę z pocałunkiem gdy będziesz gotów na to aby go przyjąć.
Śmierć musnęła dłonią twarz najemnika strącając pojedynczą łzę i rozmyła się w jasnej mgle.


***

- Miasto otoczone Lordzie, ale heretycy nie chcą się poddać – Kleryk był wysoki i chudy jak tyczka, jednak w ciężkiej zbroi płytowej wyglądał niczym demon wojny. Powyginany, zbrukany krwią pancerz i beznamiętny wyraz twarzy, wskazywały na to, że walczył w pierwszym szeregu. Przyklęknął przed Wielkim Mistrzem i czekał na rozkazy. Blizna niechętnie oderwał wzrok od płomieni spowijających drewniane przedmieścia Daru Boga.
- Spalić miasto, każdego kto zbiegnie przed ogniem zabić – w głosie ostatniego z rodu Gathara przebrzmiała smutna nuta. – Nikt kto przyjmuje pod swój dach Trójcę nie może zostać przy życiu.
Kleryk zasalutował uderzając pięścią w napierśnik i szybko wyszedł. Blizna znów zapatrzył się w tańczące płomienie. Czekała go długa batalia. Musiał zabijać ludzi, żeby chronić ich przed nimi samymi. To było straszne brzemię, ale nie miał wyboru. Trójca już budziła się z długiego snu. Wkrótce świat śmiertelników zaleje mrok i hordy nieumarłych demonów, ale on będzie gotów aby stawić im czoła.
1
Notka polecana przez: Czarny
Poleć innym tę notkę

Komentarze


~Fan Fanów RPG

Użytkownik niezarejestrowany
    Shergar...
Ocena:
0
Primo. Przeca Ty blogów nie lubisz mi pisałeś. A toto nawet blogiem nie jest.
Secundo. Liczysz że tu ktoś czyta coś poza flejmami?
10-08-2009 19:27
shergar
    xD
Ocena:
0
Wrzucam bo nie mam gdzie ;P W sumie może ktoś to przeczyta. A że blogów nie lubię to racja, pewnie to był ostatni wpis ;)
10-08-2009 19:38
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
TL;DR
10-08-2009 21:09
nerv0
   
Ocena:
0
Ja przeczytam. :) Choćby z ciekawości. Ale nie teraz, bo czasu nie mam. :)
11-08-2009 11:17
~Hekatonpsychos

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Hmmm... jeśli tak mają wyglądać dialogi i średniowiecze w projekcie gry, nad którą pracujesz, to oszczędź sobie trudu i poćwicz. Ewentualnie ogranicz się do zarządzania projektem na poziomie menedżerskim, bo na pisaniu i konstruowaniu sensownej fabuły się nie znasz ni dudu.
11-08-2009 16:42
~Fan Fanów RPG

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Ups!
11-08-2009 18:53
shergar
    :)
Ocena:
0
@Hekatonpsychos

Dzięki za konstruktywną krytykę, na pewno wezmę ją pod rozwagę :)

Opowiadanie z BIT nie ma nic wspólnego, to moja "radosna" twórczość.
11-08-2009 20:02

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.